Wspomnienia z przedstawienia "Calineczka" - jesień 2010

Minęło już dużo czasu od tego wydarzenia. Dziecię się narodziło (mowa tu o mojej córce Teresie, która w czasie przedstawienia jesienią 2010 roku siedziała sobie w cieplutkim domku pod mamusi sercem..). Wciąż jednak wraca ta radość prób, spotkań, wspólnych śpiewów, śmiechu, rozmów o strojach, a przede wszystkim to odczucie i przekonanie: nie jesteśmy aktorami, nie jesteśmy muzykami, nie jesteśmy nawet tak do końca muzykalni i tanecznie uzdolnieni, mamy tremę, ale ponad to wszystko jesteśmy rodzicami!
Dla naszych dzieci to było wspaniałe doświadczenie. Moje starsze córki nie poszły do szkoły, aby móc obejrzeć premierę. Dzień wcześniej szykowaliśmy wspólnie z s. Agnes scenę, dekoracje, próba generalna, p. Ola i jej mąż próbowali wykrzesać z nas wszystkie talenty muzyczny głęboko, bardzo głęboko zakopane w otchłaniach naszych niemocy.
I jest. Nareszcie.
Calineczka w pięknej, różowej sukni, rodem z filmu disneyowskiego o królewnach lub kimś w tym stylu ( a przy tym poważna matka dwójki dorastających dzieci, no może prawie dorastających uśredniając wiek). Śpiew Calineczki, ruchy na scenie i ten głos w niczym nie przypominają amatora.

Ropucha, zielona paskudna matka Ropucha w swych gestach i głosie powala wszystkich (a do tego te szalone żółte kaloszki). Nie mogę pominąć oczywiście Pana Kreta. To było istne szaleństwo. Urodzony aktor. Umiejętnością dostosowania się do grającej postaci przegonił chyba niejednego aktora. A strój i ruchy całkowicie go odmieniły (nawet własne dzieci go nie poznały).
S. Agnes jako Pani Pająkowa wzbudziła powszechne zadowolenie i pisk na widowni.






Motylek (p. Ola) lekki, wiotki jak piórko ulatujące na wietrze, a do tego pełen wdzięku (nie mówiąc już o tym, że szalenie zgrabny, choć niedawno urodził maleńkiego motylka).
No i ta Jaskółka, trochę ociężała jak na maleńką jaskółeczkę (albo ciężarna – jak kto woli. Ja przylgnę do określenia jaskółka w stanie błogosławionym – 7 miesiąc). Trochę się bałam, że nie dam rady zaśpiewać swojej partii (raczej Pan Bóg stworzył mnie jako głos alt a to było w tonacjach dla sopranów). Dałam radę (jakoś). Fajnie było móc uczestniczyć w tym przedstawieniu. Co ciekawe, wszystkie śpiewy, jakie były prezentowane podczas spektaklu, wykonywaliśmy my rodzice samodzielnie.


Najlepsze jednak miało nastąpić na koniec. Już Calineczka przylatuje do Krainy Kwiatów, już za chwile scena finałowa a tu klops – Calineczek się spóźnia! Co tu robić? Pani Myszka (żona Calineczka w świecie realnym) zdenerwowana.  A może by „pożyczyć” tekturowego kandydata na prezydenta (trwa kampania prezydencka) stojącego i podpierającego latarnię na przystanku na Rzgowskiej przy Lokatorskiej. Trochę śmiechu, trochę zdenerwowania.  Już już za momencik,  a tu wpada Calineczek! Warto było na niego czekać. Wyglądał oszałamiająco.  Jasna blond peruka na głowie, spodenki rodem z filmu Kopciuszek (lekko przed kolanka), piękne białe podkolanówy (chyba nawet firmowe, Adidas albo jakoś tak), kubraczek.Dzieci (i nie tylko) były zauroczone! Na koniec przedstawienia oczywiście taniec finałowy, oklaski, podziękowania, całuski, a potem super poczęstunek u sióstr.


Wspomnienia trwają wciąż, to się nigdy nie powtórzy, może będą jeszcze jakieś przedstawienia (jestem cała za), ale „Calineczka” była jedyna w swoim rodzaju!



Jestem wdzięczna siostrom za to, że wykrzesały z nas tę ochotę tworzenia czegoś dla naszych dzieci, robienia czegoś szalonego, innego niż obiady i klasyczna bajeczka na dobranoc.
Poczułam się też trochę jak dziecko. Była super zabawa. Warto było zaryzykować! (wielu z nas musiało brać nawet urlopy w pracy na czas występu). Wspaniałe przeżycia. Oby więcej takich przeżyć!

Pani Jaskółeczka – Magda Talaga