"Królowa Śniegu" - rok 2006

Rodzice dzieciom w przedstawieniu: "Królowa Śniegu". Rodzice oraz nauczyciele z wielkim zaangażowaniem przygotowali scenografię i kostiumy, z przejęciem odgrywali swoje role. Dzieci były bardzo zadowolone, szczególnie wtedy, gdy zostały posypane "śniegiem"... Gromkimi brawami wyraziły, że przedstawienie bardzo im się podobało. Rodzicom i wychowawcom, którzy swą otwartością i zaangażowaniem w przygotowanie i wystawienie teatrzyku wywołali uśmiech na niejednej dziecięcej buzi, gratulacje i serdeczne słowa podziękowania.
 
 

"Pchła Szachrajka" Jana Brzechwy - rok 2005

"Chcecie bajki? Oto bajka! Była sobie "Pchła Szachrajka". Z wielkim entuzjazmem i radością dzieci oklaskiwały aktorów: rodziców i wychowawców, którzy w prezencie na Dzień Dziecka wystawili swoim pociechom bajkę, wcześniej z wielkim zapałem przygotowując scenografię i kostiumy.
 
 

Nowe przedszkole

Był kwiecień, może maj 1991 roku w Przedszkolu Państwowym Nr 69 w Łodzi, gdy zaczęto mówić o tym, że od następnego roku szkolnego przedszkole będzie prowadzone przez siostry zakonne. Pani dyrektor rozdawała nawet deklaracje, aby dzieci zapisywać do innych placówek. Większość dzieci jednak została. A te, które się przeniosły, szybko wróciły.

Od września 1991 roku w przedszkolu zaczęły rządzić nowe zasady. Nie te regulaminy (bo to się nie zmieniło), ale zaczęło być ważne, co dzieci czują. Czy mogą, mając problem, schować się w spódniczkę pani i tam się przytulić, wypłakać. Dzieci miały swoje ukochane nowe panie (siostry), które serce, całą swoją miłość oddały tym maluchom. Ich dobroć, miłość, pokora wobec tych, których nie wszyscy chcą słuchać, były ogromnym darem. Dzieci, które do tej pory nie chciały chodzić do przedszkola, teraz niechętnie wracały do domu. Wiedziały, że nie spotka ich żadna krzywda. Serce miały nie tylko opiekunki, ale także panie dyrektorki, które nie żałowały pieszczot, miłych słów i dawania swej miłości.

Przedszkole przestało być instytucją, zaczęło być czym zupełnie podobnym do domu. Nie chodziło tu tylko o przechowanie maluchów, nauczenie ich wierszyków, zrealizowanie programu. Panowała tu miłość i dbałość o wszystkie, również te najważniejsze emocjonalne potrzeby maluchów.
Niektórzy rodzice, tacy jak ja, mogli po raz pierwszy spokojnie pracować, nie "odklejając" od siebie rano dziecka, które krzyczy: "ja nie chcę do przedszkola".
"Nowe przedszkole" reagowało na wszystko. Były więc radości, kiedy dzieci były zadowolone, rozbawione, wesołe, ale także wspólnie przeżywały troski. I tak, kiedy ktos chorował, dzieci modliły się w kaplicy, prosząc o zdrowie.

Moje dziecko chodziło do Przedszkola prowadzonego przez Siostry Honoratki dwa lata. Były to niewątpliwie lata poczucia bezpieczeństwa, zarówno dla małej Marylki, jak i dla mnie.
Dlatego też, jako jedna z wielu rodziców starałam się wspomagać działania sióstr. Tu również spotkałam się z życzliwością. Zarówno siostry dyrektorki jak i wychowawczynie pomagały rodzicom przy organizowaniu imprez. Podsuwały nowe pomysły, a przede wszystkim starały się czynić wszystko, aby dzieciom było dobrze.

Danuta Czech (mama Marylki, rocznik '87)

Okruchy wspomnień po latach spisane...

Po raz pierwszy przekroczyłam próg Przedszkola Sióstr Honoratek w 1958 roku. Z oczywistych względów nie pamiętam tego momentu, ale głęboko wryły się w moją pamięć inne zdarzenia, a nade wszystko ogólne wspomnienie dobra i głębokiego serca, jakiego zaznałyśmy - my dzieci - na każdym kroku.
Przedszkolem kierowała wówczas s.Nimfa, Jadwiga Stefańczyk, wspaniały człowiek i niestrudzony organizator, o ogromnym darze zjednywania sobie ludzi. Jeden z najwspanialszych charakterów, jaki udało mi się spotkać w dotychczasowym życiu. Nie zajmowała się nami bezpośrednio, ale mimo to doskonale znała nasze imiona i wtedy, kiedy któremu z dzieci wydłużała się buzia, a w oku kręciła się łezka, zawsze znajdowała słowo pocieszenia, cieplejszy uścisk, obrazek czy cukierka, po którym czułyśmy się wyjątkowe.
Przedszkole w tych czasach mieściło się na parterze budynku przy ul.Lokatorskiej i sprawowało pieczę nad trzema grupami wiekowymi: maluchy, średniaki, starszaki. Nie pamiętam siebie w grupie najmłodszej , ale całkiem nieźle potrafię odtworzyć swoje poczynania w grupie średniej, którą opiekowała się s.Izabela, powszechnie nazywana przez nas s.Izą. Była to szczupła i dosyć wysoka kobieta, gładko uczesana w kok, o łagodnej twarzy, z której emanował głęboki spokój i cierpliwość. Taka też była w kontaktach z nami, ciepła i opanowana, wrażliwa na losy rodzin. Ilekroć któryś z naszych rodziców czy dziadków miał kłopoty ze zdrowiem, to zawsze cała grupa przy porannej modlitwie prosiła Boga o jego wyzdrowienie.
Grupa starszaków była prowadzona przez filigranową, opiekuńczą, o nieco nieśmiałym spojrzeniu s.Zdzisię. Do tej grupy chodziła moja najbliższa przyjaciółka, z którą codziennie po powrocie do domu spierałyśmy się o to, która ciekawiej spędziła dzień i czego się nauczyła.
Najmłodszą grupą opiekowała się najmłodsza z sióstr, pogodna i promienna s.Metodia, Maria Jurkowska, na twarzy której zawsze gościł uśmiech, a jasne, kędzierzawe włosy żywo kontrastowały z ciemnym granatem kamizelek.

Życie w przedszkolu było radosne i twórcze. W wielu z nas rozbudziło zdolności, które rozwinęły się w późniejszym życiu. Tam po raz pierwszy zetknęłyśmy się z utworami M.Konopnickiej, J.Tuwima, J.Brzechwy. Ćwiczyłyśmy pamięć rejestrując w niej coraz to nowe teksty wierszy i piosenek. Na dziecięcych instrumentach - trójkątach, kołatkach, bębenkach - wystukiwałyśmy rytmy melodii granych na pianinie przez s.Jadwigę. Najbardziej chyba lubiliśmy te momenty, kiedy s.Jadwiga zasiadała do pianina, a my pod okiem pani od rytmiki stawialiśmy pierwsze kroki polki, krakowiaka, poloneza. Dla wielu dzieci był to jedyny kontakt z ćwiczeniami tanecznymi. Następnie te wszystkie umiejętności prezentowaliśmy w trakcie przedstawień dla rodziców i bliskich, a reżyserskie oczy kochanych sióstr, gesty ich dłoni, skinienia głów - koordynowały nasze sceniczne poczynania.

Od tamtego czasu minęło wiele lat. Niektórych z bohaterów tamtych wydarzeń, tak jak s.Jadwiga, nie ma już wśród nas. Ogromnie żałuję, że nie było mi dane spotkać się z tą wyjątkową osobą w moim dorosłym życiu. Niech będzie mi wolno zadedykować to wspomnienie pamięci tej, która całe swoje życie poświęciła dzieciom, ich wychowaniu, kształtowaniu postaw i serc.

Małgorzata Sepska (rocznik '55)